niedziela, 30 kwietnia 2017

Majóweczka, czysta micha, tryb wakacyjny.

Podróżowanie z dzieckiem, w szczególności z małym, nie należy do łatwych, ale też nie jest nie wykonalne. Przed ewentualnym wyjazdem na wakacje, postanowiliśmy sprawdzić to na własnej skórze. Jak czteromiesięczny maluch zniesie długą podróż samochodem w jednej pozycji? Jak zaadoptuje się w nieswoich warunkach, tzn. nie w swoim codziennym środowisku? No i pytania typu jak pogodzę karmienie piersią, zwiedzając, gdzie warunki nie są jakoś bardzo sprzyjające, czy komfortowe. Nie jestem zwolenniczką wywalania piersi gdzie popadnie, wiem że kobiety o to walczą, nawet lądują w sądzie, bo ktoś gdzieś im zwrócił uwagę, itd. Jak mógł. Nie wnikajmy, afiszowanie się z karmieniem nie leży w mojej naturze, więc była to sprawa dla mnie istotna. Poza tym jak się spakować? Jak to wszystko zorganizować?

I wiecie co?

Da się? Da się. Po raz kolejny udowodniliśmy sami sobie, że dziecko w niczym nas nie ogranicza, plan wyjazdu wymaga jedynie lepszej logistyki i organizacji. Nawet dietę można trzymać w drodze, choć sam urlop rządzi się swoimi prawami.



I tak oto włączyliśmy tryb urlopowy. Pozdrawiamy z nad morza ! :)



środa, 26 kwietnia 2017

... bo macierzyństwo to ciężka praca. Nauka zasypiania.

Z dniem gdy nasza Mała ukończyła trzy  miesiące,  etap dziecko-warzywko uznałam za zakończony. Okazało się że nie jest tak łatwo, znaczy łatwo może i by  było, gdybyśmy dawali się zdominować naszemu byłemu "warzywku", które teraz zmieniło się w "małego terrorystę". Brali na ręce przy każdym marudzeniu, wyciągali z łóżeczka, kiedy następuje etap buntu i wypierania zmęczenia. Nie jest łatwo, trudno jest nie popełnić błędu. Z jednej strony nie być zbyt oschłym a z drugiej nie dać się "zmanipulować" płaczem. Wiem że słowo "manipulacja" nie jest tutaj słowem, które trafia w sedno sytuacji, ponieważ dziecko o manipulacji nie ma żadnego pojęcia. Jedyne co robi to komunikuje się w ten sposób jak i gaworzeniem, mruczeniem, miałczeniem i różnymi innymi dźwiękami. Nasza istotka z potrzeby sen-cycek, zmieniła się w buntownika potrzebującego nieustannej atencji, poświęcenia jej uwagi, pieszczenia, noszenia, oddania się całkowicie, a niestety rzeczywistość jest taka a nie inna, że poza dzieckiem w domu jest mnóstwo innych obowiązków. Jakbyśmy przybrali postać błazna, który bez przerwy zabawia niezadowolonego króla. W moim przypadku królową. 

My jesteśmy na etapie nauki spania. I może nie byłoby to takie trudne gdyby nasza córka choć trochę z nami współpracowała. Całkowite zmęczenie, oczęta wywracające się we wszystkie strony, ten obłęd i oczywiście marudzenie... . Tutaj ja. Matka oczytana, poradniki, pierdolniki itd. Biorę dziecko zanoszę do łóżeczka, żeby wyrabiać nawyk że nie śpimy byle gdzie, tylko mamy swoje łóżeczko i się zaczyna cyrk. Tak jeszcze do kilku dni wstecz cyrk ten obejmował tylko dzień, mieliśmy a właściwie mamy problem z drzemkami w ciągu dnia, ale przecież było by za łatwo. Rozpoczęła się również niechęć do ponownego zasypiania w nocy. Moje idealne dziecko, które budziło się na cycka, kończyło jeść, do odbicia, łóżeczko, smoczek, lampka off, szumiś i po kłopocie już nie jest takie idealne :) O jaka byłam naiwna sądząc że trafił mi się taki złoty egzemplarz. Teraz schemat jest nieco inny. 3 w nocy (a już przesypiała do 6 rano) na początku daje smoczka z myślą, a nóż mi się uda. No nie udaje się, więc zapalam lampkę, biorę małą, wcina, odbijam, do łóżeczka, lampka off. I w momencie nastającej ciemności zaczyna się niewinnie, gaworzeniem, które po około 15 minut zamienia się w krzyk, płacz, marudzenie, wszystko na raz. 

Przyjęłam zasadę 3 minut, poradziła mi ją doświadczona matka,notabene trzech synów, pomiędzy dwoma jest około półtora roku różnicy i teraz jest najmłodszy bąbel dziesięciomiesięczny. Jej doświadczenie oraz sposób w jaki wychowuje, wpisuje się idealnie w moje wyobrażenie. Ale nie sądziłam że, to układanie do snu jej najmłodszego syna, które teraz przebiega bez przeszkód, może być WYPRACOWANE, a nie NABYTE, ot tak, takie idealne dziecko mam. Bo ja naiwna sądziłam, że dzieci takie są :) Ha Ha Ha! Więc trzymam się tych cholernych 3 minut, płacz dziecka, w szczególności w nocy, jest naprawdę ciężki do zniesienia. Po pierwsze zastanawiasz się czy aby na pewno jesteś dobrą matką, no bo przecież malec płacze, a ja nie wyskakuje jak poparzona z łóżka i nie lecę mu na pomoc, po drugie w nocy poziom tolerancji na krzyk dziecka, drastycznie maleje. I teoretycznie mogłabym podejść do łóżeczka, wziąć córkę na ręce i usnęła by mi w momencie. Niestety wtedy to ONA by wygrała, płaczem osiągnęła to co chciała. Tak więc, co te 3 minuty podchodzę do małej, mówię cichym i spokojnym głosem że jest wszystko dobrze, że nic się nie dzieje, że jestem obok, głaszcze po główce, daje buzi, ale za chwilę wracam do łóżka i czekam. I to czekanie jest najgorsze te cholerne 3 minuty, które przy płaczu dziecka ciągną się jak godziny, ale wiem że jest to warte tej walki, konsekwencji, trudu bycia matka. 

Bo? Bo moi mili macierzyństwo to jest CIĘŻKA PRACA, to nie są wakacje, jak to nie którym mężczyzną może się wydawać "moja żona  nie pracuje, zajmuje się dzieckiem". Praca nad dzieckiem, jest znacznie cięższa i trudniejsza niż praca w jakiejkolwiek korporacji. Tam dostajesz projekt, robisz, jest źle, to szefostwo Cię zjebie, poprawiasz i po kłopocie. W macierzyństwie, w pracy nad dzieckiem, Twoje popełnione błędy, mogą mieć wieloletnie konsekwencje. Chodzenie w pieluchach jednorazowych do trzeciego roku życia, no bo przecież w to żeby dziecko wołało siku, trzeba wsadzić trochę pracy, a łatwiej zmieniać pampersa niż biegać z dzieckiem na nocnik, spędzać dużo czasu, ucząc jak to robimy, zmieniać przemoczone ubrania i tak bez przerwy nim nauka przyniesie efekty. Tak jest z wieloma rzeczami. Spanie z rodzicami w łóżku, czego nie pojmuję, bo gdzie intymność? Łóżko jest dla Was, dla Nas, rodziców, do spania, ale nie tylko. Jest to pewna sfera intymności, w której okazujemy sobie bliskość, o której niestety zapominamy, skupiając się na dzieciach, zapominamy o sobie nawzajem. Chodzenie ze smoczkiem, to też jest nawyk z którym wielu rodziców nie chce się skonfrontować, więc chodzą te dzieci ze smoczkami w buzi ile wlezie. 


Obiecałam sobie, że nie odpuszczę, mimo że kosztuje mnie to dużo stresu, nerwów, nie jest to komfortowa sytuacja kiedy dziecko płacze, ale nie dam się. Chce wypracować nawyki, które w przyszłości zapunktują. Więc chodzę nie wyspana, ale trzymam się tej swojej codzienności. 

Dziecko, dieta (przygotowywanie posiłków zajmuje trochę czasu), treningi, dom no i ja. Bo wiem i każdej nocy i podczas każdej walki z drzemką powtarzam sobie, to nie są wakacje, to jest Twoja praca. Pracuj ciężko, a przyniesie to efekty. W pracy się nie odpuszcza, tylko dąży do celu. I tutaj też mamy cel. Chcę żeby dziecko samo usypiało, więc walczę. Nie idę na łatwiznę, też nie idźcie. Walczcie dziewczyny!
Rano, mimo tej walki, prawdopodobnie i tak zobaczysz uśmiech. I całe wspomnienie nocnych ekscesów przemija. 

piątek, 21 kwietnia 2017

#kwiatekdlapiaseckiego

22:45 pewnie poszłabym spać, ale uśpiłam maleńką (właściwie nie wiem czy uśpiłam i mogę sobie przypisywać tą zasługę czy po prostu padła bo króliczek Energizer zakończył swoją aktywność w dniu dzisiejszym) nie mogłam nie skomentować pewnej burzy medialnej. Mam na myśli nagranie przemocy domowej stosowanej przez radnego PiS Rafała Piaseckiego.

Kiedy możemy określić że jest stosowana w stosunku do nas i dzieci przemoc domowa? Same nagrania które udostępniła była żona Piaseckiego są na tyle drastyczne że nie trzeba się nad tym dłużej zastanawiać. Ale co jest tutaj zaskakujące to tłumaczenie radnego m.in. "Nigdy żony nie uderzyłem, najwyżej zatykałem jej ręką buzię, kiedy głośno krzyczała", "Żono od nowego roku będę Cię zdradzał. Zrobię to w imię Boże żeby Ciebie wychować, żebyś zrozumiała, jak powinna funkcjonować prawdziwa chrześcijanka" no i moje ulubione "Oczekiwałem, że przynajmniej raz dziennie poda mi ciepły posiłek, a skoro  zwykle jest zmęczona i chce szybciej iść spać, to wcześniej położy dzieci do łóżek i godzinę od 21 do 22 spędzi ze mną".

No kurwa mać kochane, dochodzi do tego że powinnyśmy padać na kolana kiedy mąż wyniesie po sobie kubek do kuchni i oczywiście być cholernie wdzięczne (bynajmniej ja) że o 23 mogę pisać posta, a nie przymuszona spędzać czas z partnerem. Nóż się w kieszeni otwiera. I co? I takie piekło w imię czego? W imię Boga oczywiście. A co do huja Bóg ma z tym wspólnego?
 
 Ta kobieta powinna dostać medal za odwagę, za udostępnienie tego nagrania po latach takiego traktowania. Pewnie w każdej klatce, w każdym bloku znaleźlibyśmy przejaw jakiegoś rodzaju przemoc domową, bo przemoc domowa ma wiele twarzy. Nie jest to tylko podbite oko jakby się mogło niedouczonym wydawać. Taką przemoc jest najłatwiej udowodnić, droga jest dość prosta, pod warunkiem że ma się odwagę żeby coś z tym zrobić bo... . Bo niestety część kobiet jest od swych mężów, partnerów zależna bądź całkowicie uzależniona. Zazwyczaj niestety w sposób materialny. Żyjemy w czasach kiedy to jeszcze daleka droga do tego aby między zarobkami kobiet i mężczyzn, nawet na podobnych stanowiskach, będzie można postawić znak równości. Mam córkę. Będę ją wychowywać w przekonaniu że to  ona rozdaje karty, to ona ma kierować swoim życiem, podejmować przemyślane i świadome decyzję, a jeśli popełni błąd to przyjąć konsekwencję na barki i nigdy, nigdy nie chować głowy w piasek.

Jeśli same w sobie nie mamy na tyle siły aby powiedzieć DOŚĆ, jest naprawdę wiele fundacji, stowarzyszeń, miejsc gdzie możemy się zgłosić o pomoc jeśli u nas w domu występuje przemoc. Jeśli przemoc przybiera maskę przemocy psychicznej, manipulowania, znęcania się (które ciężko udowodnić) skierujmy się do radcy prawnego, zadzwońmy na telefon zaufania, zróbmy cokolwiek. W szczególności jeśli w domu są dzieci. To nie jest tak, że zamkniesz drzwi do kuchni i jesteś za żelazną kurtyną. Dzieci widzą wszystko, chłoną jak gąbki. Jeśli nie ma się siły w walce o siebie, walczmy o dzieci. Bo jaki wzór rodziny im przedstawiamy? CHRZEŚCIJAŃSKI oczywiście. Jesteśmy wolne i o swoją wolność walczmy. Nie chcę mieszać całej tej religijności w tą całą sytuację ale odnoszę wrażenie że od pewnego czasu im ktoś bardziej religijny i uduchowiony tym większa szuja. Bo jak pójdzie do konfesjonału i ksiądz go odpuka to może wrócić do domu i tłuc żonę, no bo przecież ma wybaczone. Także z mojej strony również #kwiatekdlapiaseckiego


czwartek, 20 kwietnia 2017

Jak kupować i nie przepłacać. Czyli -55% na kolorówkę w Rosmannie.

Dziś jak pewnie duża ilość Polek, poleciałam do Rosmanna skorzystać z promocji -55% za bycie w klubie Rosmann. Jak wyrwać to -55% na kosmetyki? Wystarczy ściągnąć aplikację, zarejestrować i mamy. Skanujemy przy kasie kod kreskowy z naszego telefonu i jest! Promocja obejmuje wszystkie kosmetyki do makijażu tzn. produkty do oczu, twarzy i ust. Nie jest to podzielone tak jak w poprzednich edycjach promocji -49%. Marki dostępne w Rosmannie to między innymi: Rimmel, Maybelline, Revlon, Manhattan, Lovely, Wibo, Miss Sporty, Astor, Max Factor, Bourjois, L'oreal, itd.

http://www.rossmann.pl

Kosmetyków wartych upolowania jest mnóstwo.To co ja mogę Wam polecić, co u mnie się sprawdzało i co można wyrwać w to -55% które trwa od dzisiaj tj. 20.04 do 28.04 opisze w tym poście.

PODKŁADY:

1. *****
W mojej kosmetyczce już od wielu lat gości podkład REVLON Color Stay, wersja do cery suchej. Mój kolor 220 Natural Beige. Uwielbiam ten podkład za konsystencje, jest kremowa i delikatnie nawilżająca, po nałożeniu daje efekt subtelnego matu.Wiele jest opinii na temat tego podkładu że jest mocno kryjący itd. Moim zdaniem mocno kryjący podkład to Remarcable Marca Jakobsa a nie Revlon. Ja zaliczam go do podkładów ładnie ujednolicających cerę, nie tworzących efekt maski, ale jeśli chcemy uzyskać efekt mocniejszego krycia wtedy nakładamy kolejną warstwę do momentu kiedy efekt krycia będzie nas zadowalał. Ja mam jeszcze starą wersje w buteleczce bez pompki, teraz już nowa wersja jest z pompką. Ja osobiście wole podkłady w buteleczkach bez pompek, ale to już kwestia indywidualna. Ile ludzi tyle opinii. Dla mnie podkład na pięć gwiazdek.
CENA: około 60 zł. Na -55% cena bombowa.


2. *****
Bourjois Healthy Mix. U mnie kolor 52 Vanilla. Konsystencja podkładu zbliżona do Revlona. Podkład lekki, też delikatnie nawilżający. Sprawdzi się na pewno przy cerach dojrzałych bo jest on lekki, więc nie będzie nam wchodził we wszystkie bruzdy i załamania na twarzy ALE znowu miejmy na uwadze zawsze wszystko zależy od sposobu jego nakładania im więcej tym bardziej widoczny, jednocześnie większe krycie.
CENA: 62,99 zł cena regularna, natomiast w tym pięknym tygodniu też do wyrwania -55%.


3. ****
Rimmel Wake me Up. Kolor 100 IVORY. To jest mój podkład codzienny. Mam raczej bezproblemową cerę, bardzo lubię efekt rozświetlenia a nie matu. Dlatego byłam taka wdzięczna gdy zaczęła odchodzić moda na całkowity mat na twarzy jakbyśmy zostały zaszpachlowane. Uwielbiam. Nie każdemu przypadnie do gustu bo jednak efekt rozświetlenia jest mocno widoczny, nie którym będzie on przeszkadzał w strefie T. U mnie natomiast sprawdza się perfekcyjnie, efekt naturalny, delikatny. Cera jest promienna i ujednolicona.
CENA: 46,99 zł w Rosmannie -55%.

Podkłady warte rozważenia zakupu to również:
Astor Lift Me Up, podkład delikatnie liftingujący, sprawdza się przy cerach dojrzałych.
MaxFactor Lasting Performance podkład kryjący, spory wybór kolorów od beżów po kolory z różowym pigmentem.

Poza wymienionymi produkty warte zakupu zawsze i wszędzie i w każdej ilości:
- korektory L'oreal Lumi Magique
- tusz do rzęs L'oreal
- puder wypiekany matowy Lovely
- Pan Stiki Max Factor'a ja używam ich do konturowania na mokro.

Wszystkie te kosmetyki w tym tygodniu można zakupć w Rosmannie na -55% więc nie zastanawiajcie się tylko jazda do drogerii!

środa, 19 kwietnia 2017

Śnieżna aura... Wspomnienie cięcia cesarskiego.

Święta, święta i po świętach. Jedzenie... Miesiąc treningów szlag trafił napewno. Obżarłam się strasznie, święta to taki okres kiedy poświęcamy dużo więcej czasu na przygotowanie tych wszystkich pysznych rzeczy i potem aż żal wszystkiego nie spróbować. Zasiadamy do stołów i biesiadujemy niczym szlachta. No bo jednak nie ma czasu, albo chęci na przygotowanie tego czy tamtego w normalne dni. Szybka zupa, kotlet. U nas zazwyczaj ryż, kasza gryczana lub makaron,  piersi i warzywa na parze. A w święta  sałatka jarzynowa, sałatka pieczarkowa, żurek z kiełbasą na śniadanie wielkanocne, rosół na obiad, dwa rodzaje mięsa, sałatka z czerwonej kapusty a i z pomidorków też, mazurek, torcik, serniczek...  Wszechobecny majonez! I taka jazda bez trzymanki przez trzy dni. Aż mi wstyd... naprawdę. 

 I kiedy myślałam że prócz wielkanocnego obżarstwa nic mnie już nie zaskoczy to TADAM! 
Śnieg... Właściwie trochę mnie to bawi, widok żonkili w mojej doniczce i żółtych tulipanów na tle zimowego krajobrazu za oknem, a z drugiej strony przeraża mnie to trochę bo chyba mocno przyczyniamy się do tych anomalii pogodowych. Przyczyniamy, MY, piszący my mam na myśli nas jako społeczeństwo, jako małe istotki chodzące po tym świecie i niestety wykazujące się ogromnym brakiem szacunku dla środowiska, przyrody. Są jednostki, które dość mocno są zaangażowane w temat ochrony środowiska, ale są to jednostki. Żebyśmy nie skończyli jak dinozaury.




Przy tej śnieżnej aurze, przypomniał mi się dzień  porodu. 09.01.2017 rok. Jesteśmy ze Śląska rodzić jechałam do Bielska-Białej do prywatnego szpitala. 3... 2... 1... Hejty start.

Dlaczego zdecydowaliśmy się na prywatny szpital?
- Argumentów przemawiających za tym dlaczego jechać prywatnie było mnóstwo. Podziwiam kobiety, na kolana padam, które decyduję się na poród naturalny. Uważam że jesteście niesamowite, ja... no cóż, jeszcze nie będąc w ciąży wiedziałam że nigdy nikt nie namówi mnie na poród naturalny. Chciałam cesarskiego cięcia, ponieważ mieszkam w jakże uduchowionym mieście na śląsku, domyślcie się w jakim, niemalże polski Watykan, wiedziałam że zorganizowanie cesarskiego cięcia, na żądanie, jak to się teraz mówi nie będzie należało do prostych spraw. Znajomi przy narodzinach pierwszego dziecka wylądowali w szpitalu w Bielsku-Białej, prywatny szpital Eskulap. Gdy usłyszałam że po cięciu znajoma po 3h, tak moim mili, po 3h chodziła! Wiedziałam że to będzie mój szpital. Zadzwoniłam, porozmawiałam z recepcją, wiedziałam jaki lekarz, chciałam tego samego doktora co nasza znajoma.

 Koszt uwaga:
- 340 zł pierwsza wizyta. Najpierw spotkanie z doktorem, który przeprowadzałby moją cesarkę. Pełen profesjonalizm. Rozmowa dlaczego, z czym to się je, jak to będzie  wyglądać, jak się przygotować i co robić gdybym jednak nie wytrwała do ustalonego terminu, tylko zaczęła rodzić wcześniej. Wymiana numerami telefonu. USG. Do zobaczenia.

Potem spotkanie z anestezjologiem, notabene, właścicielem szpitala. Spotkanie podobne do poprzedniego z tym że więcej pytań o przebytych chorobach, zabiegach, alergiach, itd, itd. Analiza wyników krwi, podłączanie do pulsometru. Opisał mi na czym będzie polegać znieczulenie, pokazał mi rozmiar igły, który robią wkłucie, przedstawił jak to wszystko wygląda podczas znieczulenia, po, czego mogę się spodziewać. Również wymiana telefonów, opis postępowania co robić, gdybym zaczęła rodzić wcześniej. Ustalone 09.01.2017 cesarka.
- 2500 zł cięcie.
- 500 zł prywatny pokój dla mnie i partnera z łazienką. Pokój jak pokój. Dwa łóżka, łazienka, szafa, szafeczki przy łózkach.

Jak wyglądało przybycie na wyznaczony termin?
- Pojawiliśmy się około 10 rano. W recepcji dano nam dokumenty do wypełnienia, skserowali kartę ciąży, wyniki badań. Po całej papierkologii, pojechaliśmy windą na oddział. Tam zaprowadzono nas do naszego pokoju. Przyniesiono mnie koszule do operacji oraz strój dla mojego narzeczonego. Podano kroplówkę, antybiotyk bo miałam GBS pozytywny. Około 12 przyszła siostra i zaprosiła mnie na salę.

Cesarka. Jak było?
- To co na początku chce Wam przekazać. Nie wiem jak wyglądają cesarki w szpitalach publicznych, pamiętajcie czytając że ja miałam cesarkę prywatnie. Weszłam na salę (byłam niesamowicie posrana). Kazano położyć mi się na łóżku. Trzęsłam się tak strasznie że bałam się że nie wkłują mi się w kręgosłup. Spytałam siostry (bo takie było moje odczucie) - Dlaczego tutaj jest tak zimno? Cała się trzęsę. Na co ona: -Tutaj nie jest zimno, to adrenalina. Podłączono mnie pod cały ten sprzęt. Kazano zwinąć mi się w kłębek, w tzw. koci grzbiet. Właściwie nawet nie poczułam wkłucia, tylko czułam jak to znieczulenie rozchodzi się we mnie. Z tej pozycji już nie byłam w stanie przekręcić się na plecy. Całkowity niedowład. Założono cewnik. Sprawdzono czy coś czuję. Nope. 0. Jakbym była samą głową. Zakryto brzuch, żebym nic nie widziała. Ale... Zrobiłam to, choć na szkolenie rodzenia było - Przy cesarce, nie patrzcie w lampę nad Wami, tam naprawdę wszystko widać. Potwierdzam widać, spojrzałam tylko raz i nigdy więcej.
Dosłownie minuty, jest i ona. Krzyk tej małej istotki. Pokazano mi ją, następnie oddano siostrze i mojemu partnerowi. Był za drzwiami, więc on widział mnie a ja jego, Pokazywał mi na rękach ile cm, i jaka waga :) Kilka łez, koniec przygody ciążowej, początek rodzicielstwa.

12:50 Mała przyszła na świat, o 16 ja już się kąpałam. Wiadomo bolało, ale nie było to ból nie do pokonania. Szwy ciągnęły. Ale to już było nie ważne.

Opieka, od sióstr po lekarzy, pediatrę, doradcę laktacyjnego najlepszy zespół jaki mogłam sobie wyśnić. Opuszczając szpital po dwóch dniach z moich ust - Do zobaczenia. Do następnego.

 Była to fantastyczna przygoda.

Dodam, u mnie całą ciąże ułożenie miednicowe i tak zakończyłoby się cesarką i tak ale możliwe że w innych warunkach i nie byłoby to takie przyjemne. Naprawdę jest to warte tych pieniędzy.
 Tatuś uczył się ubierać początkowo obserwując jak robi to położna. 

czwartek, 13 kwietnia 2017

Magiczna Piątka.

Kolejny piękny, jakże słoneczny i optymistyczny dzień. WRÓĆ. Kolejny dzień pod rząd pada deszcz na przemian z jakimiś popieprzonymi wiatrami że łeb chcę urwać. Słońce na chwilę wyjdzie po to żeby nam zakomunikować "Chodźcie jestem dla Was, spacer czeka" spacer przez duże S. Decydujesz się, wychodzę. Bierzesz dziecko, sprawdzasz pieluchę, bierzesz smoczka, kocyk, TAK WYCHODZIMY! I wtedy gdy tylko przekroczysz magiczną granicę swojej dzielnicy słońce postanawia pokazać Ci środkowy palec - a masz naiwniaku, połasiłeś się. KLIK: przycisk, gradobicie,uruchomione.  I tak do huja od kilku dni.

A ja? A ja umyłam okna (robię to dosłownie dwa razy do roku, od święta. Wielkanoc i Boże Narodzenie) i nim zdążyłam pozbierać zużyte ręczniki papierowe z podłogi, tadam.... Deszcz. Także nacieszyłam się czystymi oknami, ale odhaczone, umyte na święta.

Poza moimi codziennymi refleksjami związanymi z szeroko pojętym pojęciem życia, dzisiaj chciałam napisać SUPER POST! Tak właśnie SUPER (mimo iż oglądalność moich postów jest nieco żenująca) to zrobię to dla WAS i dla siebie (dla mnie będzie to ukłon, hołd dla tych o to przedmiotów wymienionych w poście.).

Całkowicie subiektywnie chciałam przedstawić Wam moją magiczną PIĄTKĘ, dzięki której macierzyństwo staje się po prostu łatwiejsze. Naszło mnie na to ponieważ jakiś czas temu rozmawiałam z moją serdeczną koleżanką (nadmienię - ciężarną) Eweliną, siostrą mojej jeszcze bardziej serdecznej koleżanki, o przyszłym macierzyństwie. Jezus.... Zadawała mi tyle pytań na które wydawało mi się że znam odpowiedzi, no bo przecież jestem  teraz taka oczytana, w ciąży miałam czas przewertować część książek znajdujących się na rynku o ciąży i macierzyństwie, tak więc czułam się jak alfa i omega. Na moją wiedzę składała się szeroko pojęta literatura, jak i wiadomości wyniesione ze szkoły rodzenia, dodałabym mamę i teściową aczkolwiek wychowywanie NAS (czyt. 20-30 lat temu) było nieco inne, na pewno bardziej wymagające,ale też pewne nazwałabym to ciekawostki, wprowadziłam w naszym rodzicielskim życiu, jak np. krochmalenie po pierwszej wysypce, która zasypała całą buzię mojej córy. Mam nadzieję że ta nieliczna garstka,z moją siostrą na czele już wyłapała moje poczucie humoru i sarkazm, którym się posługuje, nawiązuje tutaj do słowa WIEDZA, bo mój Boże, wiem niewiele, ale czym mogę to się dziele :)  Naprawdę chętnie dzieliłam się z nią tym co do tej pory zaobserwowałam, wyczytałam lub doświadczyłam. No i tak wymieniłam jej to co zaraz tu opisze.

Nie skupiam się na produktach oczywistych jakimi są niezawodne pieluchy jednorazowe, wynalazek za który nagroda Nobla jest niewystarczająca, wyrażająca ogromną wdzięczność miliona matek, tatusiów, babek, sióstr, wujków i innych którzy kiedykolwiek zaliczyli zmianę choćby jednej pieluchy. Dzięki Bogu nie musimy prać, a nasze mieszkania nie wyglądają jak magiel. Można by dodać butelki, smoczki, wanienki, pudry, mokre chusteczki, kaszki, kubki niekapki, aspirator do nosa pod odkurzacz itd, itd itd, Strasznieeeee tego dużo.

A oto moja nieoczywista i bardzo subiektywna Magiczna Piątka, mój DreamTeam któremu przewodzi:

1) Whisbear Szumiący Miś! Jeśli jesteś przyszłą mamą, nie zastanawiaj się, olej te wszystkie pluszaki i inne gówniane grzechotki, karuzele nad łóżeczko i inne łapacze kurzu. Szumiący Miś Whisbear jest czymś tak fantastycznym że Twoje dziecko, a jeszcze bardziej Ty, początkowo nie będziecie potrzebować niczego innego. Cała charakterystyka dlaczego ten niezwykły miś jest tak cholernie niezwykły jest na większości stron sklepów sprzedających owego zbawiciela :)





Pierwszy miesiąc, a to jest naprawdę najważniejszy miesiąc. Oswajasz się zarówno Ty, Twój partner, dzieciątko (u nas jeszcze pies) z tą nową sytuacją. Sen naprawdę jest wtedy niezastąpiony, żeby trzeźwo myśleć i nie wpadać w panikę przy każdym jęknięciu dziecka. Za dnia nie jest on tak strasznie potrzebny, ale i tak ułatwia życie bo magiczny klik i ten tzw. biały szum momentalnie wyciszy i uśpi Ci dziecko, co  umożliwi Tobie, mamie, umyć się, zjeść, wypić CIEPŁĄ, tak CIEPŁĄ kawę czy herbatę, zrobić cokolwiek na co masz ochotę, możesz zrobić coś produktywnego albo po prostu olać świat i spać razem z dzieciną. Ale moi drodzy, dzień to jest dzień. Ale noc.... O Wielki Mały Szary przypominający ośmiornicę Szumiący Misiu Whisbear, dzięki Ci składam za Twoje niezastąpione nocne wsparcie. U mnie noce wyglądały bardzo prosto, właściwie do tej pory tak wyglądaj, z tym że teraz mojej Małej zdarza się przespać całą noc! Schemat: jęk dziecka, cycek, łóżeczko, klik naszego Szumiącego Misia Whisbear'a (niekiedy nawet obeszło się bez wstawania, ponieważ nasz Miś ma funkcję Cry Sensor, która załącza się jak dzieciątko miałknie, szum nieraz wystarczył i zaoszczędził mi wstawania) śpię dalej. I tak było cały czas, do tej pory kiedy nie może się maleńka wyciszyć to włączam jej szumiącego. Uwielbiam tego Misia, przypominającego ośmiornice, na maksa :)

Jest to zabawka warta tych niecałych 200zł. I jeśli jesteście przyszłymi rodzicami, bądź znajomi pytają co Wam kupić, albo sami się zastanawiacie to Whisbear - Szumiący Miś powinien być na liście MUST HAVE!
A sobie z angielskiego błysnę. A co... Idziemy dalej.

2) KOKON. Początkowo kupiłam bo podobał mi się jego wygląd, traktowałam to jako taki gadżet, a okazuje się że słowo gadżet kokon obraża, bo jest to  super sprawa. Otula dzieciątko, możesz je bezproblemowo przenosić, jest regulowany więc że tak powiem rośnie razem z dzieckiem no i te wysokie boczki. Spokój że dziecko się nie gibnie, możesz maleństwo położyć spać do łóżeczka w kokonie, przenosząc je z kanapy do sypialni i dziecina się nie przebudzi, bo nie zmieniasz jej pozycji, bierzesz je w kokonie.  Moje już jest nieco obżygane, ale można kokon można prać w pralce, ja gdzieś po prostu o tym zapominam, ale fakt jest taki że używamy go codziennie, więc może nie chce sobie uniemożliwiać tego praniem i schnięciem. Jeśli będzie kupować i używać kładźcie dziecku pieluchę tetrową pod główkę, niech ulewa na pieluchę a nie kokon, jeśli chcecie zachować estetykę i tą nieskazitelną czystość.



3) MONITOR ODDECHU. Jestem trochę panikarą, jeśli więc mogłam kupić przedmiot który umożliwi mi spokojny sen, wchodzę w to! I tak zakupiliśmy monitor oddechu, nim podjęliśmy decyzje jakiej firmy dużo czytaliśmy opinii, itd. Teraz zaczęłam się zastanawiać czy nie powinien być na pierwszym miejscu tej listy, przed Szumisiem, no ale niech już tak zostanie. W moim modelu układa się dwie płytki pod materac i instaluje stacje na łóżeczku, kabelki są niewidoczne, płytki też, nie ma żadnego strachu że dziecko będzie miało kontakt z kablami. Klik guziczek i migająca niebieska lampka umożliwia Ci spokojny sen. Nie wstajesz z paniką i nie biegniesz do łóżeczka, kiedy w nocy wstajesz do toalety patrzysz na zegarek i nagle "Kurwa, mała/mały nie wstał od 5h" i skok pantery do łóżeczka i sprawdzanie czy oddycha, nie nasłuchujesz oddechu, nie stresujesz się. Ten magiczny guziczek, uruchamiający machinę monitorowania zapewni Ci niesamowicie komfortowy sen, komfortowy na tyle ile może być przy macierzyństwie.

4) LAKTATOR ELEKTRYCZNY. To jest przedmiot którego zakup proponuje po porodzie, ze względu na to że niestety nigdy nie wiadomo jak to będzie z tym karmieniem piersią, czy wyprodukujemy na tyle mleka żeby dziecko się najadało, czy w ogóle będziemy mieć pokarm, czy dziecina się będzie umiała przyssać i wiele innych czynników, który wpływa na karmienie piersią, bądź nie karmienie. Mnie osobiście laktator ułatwia życie, nie jestem chodzącą spiżarnią, umożliwia nam to (mnie i partnerowi) wyjście niekiedy gdzieś razem, kiedy znajdziemy opiekę dla naszej małej. Odciągasz pokarm, zostawiasz i WITAJ ŚWIECIE, WITAJ WOLNOŚCI! Początkowo kupiłam ręczny i było to najgorzej wydane 30 zł w moim życiu. Jeśli podejmujesz decyzje o laktatorze, to naprawdę nie warto babrać się w ręczny... Tylko zainwestować w elektryczny.

5) BAZA ISOFIX. Szczerze... To uważam że zasługuje również jak pieluchy jednorazowe na jakąś nagrodę. Jeśli jesteś rodzicem, podróżujesz dużo samochodem, dziecko razem z Tobą,  nie zastanawiaj się, kupuj. Jest to wydatek od 300 do nawet i 1000 zł ale to jest inwestycja warta rozważenia. Ja naprawdę jeżdżę z moją małą wszędzie, od wizyt u koleżanek, po zusy srusy, galerie,wszędzie. Jest niemalże zawsze ze mną, co za tym idzie nabijamy tych kilometrów naprawdę dużo. W czym pomaga mi ISOFIX?
  Po pierwsze: baza jest zainstalowana na stałe, co za tym idzie, nie wypinam jej za każdym razem gdy wyciągam, bądź wsadzam dziecko do auta. Prawdopodobieństwo popełnienia błędu przez nieuwagę, pośpiech, rutynę jest znikome, bo baza jest na stałe i tylko wpinasz nosidełko.
  Po drugie: odpukać w niemalowane w momencie jakiejkolwiek stłuczki, wypadku jest to dużo większe zabezpieczenia dziecka niż klasyczne zapinanie nosidełka pasami. Jest to zarazem ogromna wygoda dla mamy co wiąże się z prostotą użytkowania jak i bezpieczeństwo. A podróżując z dzieckiem bezpieczeństwo jest najważniejsze bo to już nie chodzi tylko o nas :)






I tak oto zamykam moją super subiektywną listę Magicznej Piątki. Mam nadzieję że te kilka osób, te kilka zabłąkanych dusz które jakimś cudem trafiły tutaj wyniesie coś mądrego z tego postu.

Pozdrawiam :)

wtorek, 11 kwietnia 2017

... przecież musi być coś więcej.

Ostatni post 13.10.2016 dziś 11.04.2017.

Inna pora roku. Inny rok. Inna rola: mama. Macierzyństwo. Dziecko. Partnerstwo. Poród.

Od mojego ostatniego postu wiele się zmieniło. Dzisiaj naszło mnie na refleksje, trenując. Tak, DA SIĘ BĘDĄC MAMĄ TRENOWAĆ. Da się wyjść z domu, na półtorej godziny na siłownie i uwaga! Życie trwa dalej, czas się nie zatrzymuję, ani nie nastaje kataklizm, a i dziecko wychodzi bez szwanku.
"Natalia (mój crossfitowy partner,crossfitowy bo to nowy rodzaj treningu który na stałe zagościł w moim harmonogramie tygodnia, przyszła matka chrzestna mojej córki, przyjaciółka) to już koniec, myślisz? Wiesz, nie zrozum mnie źle, ale czy to ten punkt kulminacyjny mojego życia? Jest coś więcej?"

Poczułam się chwilę jak na równi pochyłej. Jestem mamą, naprawdę nie sądziłam że będę się w tym spełniać, a jednak. Bycie mamą jest zajebiste, nie zamieniłabym tego na nic innego. Ale. No właśnie zawsze jest jakieś ale, Czy to już koniec? Poczułam się pozbawiona pasji, tak jakby bycie mamą było słońcem w układzie planetarnym,  wokół słońca krążą planety. Dzisiaj poczułam jakby wokół mojego słońca (bycie mamą) nie krążyła żadna planeta. Planeta mam na myśli pasja. Bo mimo zmian, to jednak staram się zachować pewną równowagę. Moje dziecko, na ten moment, trzymiesięczne, jest dość proste w obsłudze. Proszę nie wieszać na mnie psów, mam na myśli że jest po prostu grzeczne, Przesypia noce, nie ma kolek, jest radosna i spokojna. Umożliwia nam to, mnie i mojemu lubemu żyć chociaż trochę jak wcześniej tzn. nie zrezygnowaliśmy ze wszystkiego na rzecz macierzyństwa i tacierzyństwa. Opanowaliśmy lepiej zagadnienie: logistyka oraz partnerstwo. I tak kiedy ja jestem na treningu, on jest z małą i na odwrót. Kiedy on kąpie naszą dziecinę, ja idę z psem na dwór, itd, itd.

Razem, wspierając się, da się pogodzić wszystko. I tak jak pisałam kilka postów wcześniej, które notabene wszystkie przeczytałam bo musiałam sobie przypomnieć co tam wymyśliłam, da się mieć dziecko zarazem trenować, mieć porządek w mieszkaniu i ugotowany obiad.

Wiem, wiem, są skrajne przypadki kolek, itd. i wtedy nie jest tak łatwo, bo życie kręci się na noszeniu dziecka na rękach i  uspokajaniu, ale my mamy to szczęście,że nasze dziecko tak jak napisałam wcześniej jest proste w obsłudze :)

Ale wracając do tematu. To już koniec? Życie kręci się wokół macierzyństwa, nie zrozumcie mnie źle, ja naprawdę się w tym spełniam, sprawia mi to ogromną frajdę, ale tak jakby moje życie stało się pozbawione pasji. Trenuje, chodzę do fryzjera, do kosmetyczki robię rzeczy które sprawiają mi przyjemność, utrzymuję równowagę pomiędzy byciem mamą, a kobietą, no ale własnie, wrzuciłabym to do worka hobby, przyjemności,  nie ma pasji. Tak jakby nie było odpowiedzi na pytanie: co dalej? No bo właśnie co? Jaki jest cel? Wiadomo, jest cel, wychować córkę na mądrego i fajnego człowieka. O.K. ale jaki jest mój cel?  Mój osobisty, nie można przecież żyć bez celu. To takie tułanie się,bez sensu, życie z dnia na dzień, od śniadania do kolacji, od poniedziałku do piątku, trwanie, a nie życie, Rozwój osobisty. Ja. Co chce? Do czego dążę poza całym tym macierzyństwem, bo nie na tym świat się kończy, dzieci kiedyś wychodzą z domu. I mimo że do tego  jest bardzo daleko,to jednak nie chce obudzić się za 20 lat i zdać sobie sprawę że moje życie skończyło się na macierzyństwie. Bo przecież musi  być coś więcej, tylko co?